Forum Tokio Hotel
www.podparasolem.fora.pl -> nowe forum adminek, dla dziewczyn.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Poskromienie złośnicy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania - wieloczęściówki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
DiaBollique
Fanka Tokio Hotel ;)



Dołączył: 04 Cze 2006
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:22, 04 Cze 2006    Temat postu: Poskromienie złośnicy

No cóż, niektórzy z Was znają już to opowiadanie i wiedzą, jak się toczy, niektórzy dopiero je poznają. Ponownie proszę o zignorowanie stylu w pierwszych częściach, bo szkoda gadać, ale początki zawsze były trudne ;) To ja życzę smacznego i mam nadzieję, że tutaj również zyska wielu czytelników.

Rozdział 1. "Hat er angeruft?"


Stała przy oknie, dotykając opuszkami palców zimnej szyby. To było dziwne uczucie, bo marzły jej palce, a zarazem nie mogła, właściwie nie chciała przestać. Pociągnęła paznokciami po szybie, zastanawiając się, czy takie pancerne szkło potrafi znieść bardzo niską temperaturę. I czy pod mikroskopem byłoby widać maleńką rysę spowodowaną przez jej paznokcie... Dziwne to były rozmyślania, zupełnie nie pasujące do sytuacji...
- Wiem, że nie raz to mówiłam, ale lubię przychodzić do twojego pokoju w nocy. Uwielbiam ten widok...
- Bez przesady, mówiłaś tak tylko z tysiąc razy, jeden w tą czy w tamtą mi nie zrobi różnicy – chłopak siedzący na łóżku roześmiał się i poruszył, rozwalając nogi na oparciu.
- Ja poważnie mówię. W ogóle dziwna jestem ostatnio, taka melancholijna, zamyślona, wolę pójść i powzdychać nad brakiem wody na pustyni Kalahari niż się pośmiać...
- To przeze mnie... – chłopak odpowiedział z dumą, ale zastanawiająco poważnie. -Ostatnio dużo się wydarzyło i jeszcze więcej się wydarzy – dodał tym samym obcym tonem, który słyszałam u niego tylko raz, gdy zemdlałam, totalnie pijana.
- Wiesz, że wtedy... No, jak straciłam przytomność... To wszystko było przez ciebie... – powiedziałam do ściany. – Chyba mamy jakiś pieprz*ny wieczór zwierzeń...
Chłopak zadrżał. Poczuł, jakby ktoś uderzył go z całej siły w brzuch.
- Ja wiedziałem, że to przeze mnie...
- Czy to coś zmieni między nami, że już znasz prawdę, właściwie wszystko...? – postanowiłam walić prosto z mostu.
- Czy tak brzmią wyznania miłosne? Gdzie te fanfary, to wszystko o czym mówią nasze piosenki?
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Czy to coś zmieni?
- Kotku, żebyś ty wiedziała ile to zmieni... – przerwał te dziwne "negocjacje o miłość" i wstał.

Stałam do niego odwrócona plecami, mimo to poczułam, że podszedł do mnie bardzo blisko. Stałam przy tym zimnym oknie, czując jego oddech na karku. Nagle poczułam coś jeszcze: jego rękę na moim pośladku. Delikatny dotyk, opuszkami palców przejechał po srebrnej satynie... Tylko ona dzieliła moje ciało od jego ręki. Dwa milimetry bezpieczeństwa od stracenia głowy. Ujęłam jego ręce w swoje i się odwróciłam, patrzył na mnie z tym czymś w oczach, co dawno już zauważyłam, tylko że teraz juz nawet nie starał się tego ukryć. Jego oczy mówiły "kocham cię i nic więcej mnie nie obchodzi". Podniosłam jego rękę do ust i pocałowałam. Zdziwił się, bo to raczej chłopak całuje dziewczynę w ręce... Odpowiedziałam, ze zawsze chciałam to zrobić. Roześmiał się i pocałował mnie w szyję. Raz, potem drugi, trzeci, dziesiąty... Jego ręce błądziły po moim ciele, delikatnie je otulając... Przysunęłam się jeszcze mocniej do niego, nie przestając go całować. Wczepił ręce w moje włosy, całując kawałek po kawałku moja twarz, oczy, szyję. Nie czułam ziemi, pokoju, odleciałam... Był tylko on i ta chwila, zeby trwała wiecznie, gdy mnie całuje, przytula, jest...

W końcu, z ociąganiem odsunął się, przytrzymując mnie na dystans.
- Dlaczego się odsuwasz? Chcę być z tobą, nie rozstawać się ani na chwilę! – próbowałam go pocałować, ale uśmiechnął się i odwrócił głowę.
- Niee.. – oczy mu zamigotały – to wszystko jest takie szybkie, musimy ochłonąć, nabrać pewności... Nie chcę korzystać z okazji i zaciągnąć cię do łóżka.
- Za to cię kocham. Ale przytulić cię chyba mogę... – zrobiłam minę zbitego psa. Podziałało. Podszedł i objął mnie w pasie przyciągając do siebie.
- Idź już spać, rano będziesz zmęczona. Idź. – powtórzył, widząc że już otwieram usta, zeby zaoponować – a to prezent, zeby ci się dobrze spało... – pocałował mnie namiętnie i cały czas obejmując odholował do mojego pokoju.

KILKA MIESIĘCY WCZEŚNIEJ...

- Tirlirliyooo. Moja panienka jest taka piękna, każdy ją woła i nikt nie wym..- telefon przerwał odtwarzanie znanej melodii, palec uzbrojony w czarny tips nacisnął guzik z napisem „Odbierz”. – Słucham – odrzekła średniego wzrostu blondynka, siadając na kanapie, tak by nie upaść w tych niebotycznie wysokich szpilkach, do których jej nogi powinny się przyzwyczaić wieki temu. Mówiąc ‘wieki’, miała na myśli te dwa lata, siedem miesięcy i osiem dni, od kiedy dowiedziała się, że jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem, nie czeka ją zwykłe życie nastolatki. O ile dla nastolatki tak wygląda zwykłe życie. Skończenie liceum, studia i inne pierdoły, które są o tyle dobre, że nie skażą jej na żebranie pod kościołem albo prostytuowanie się, by mieć co jeść. Później praca od świtu do nocy, problemy z kręgosłupem i z ewentualnym mężem oraz dziećmi. Godziny w gabinecie, brak spełnienia i co w zamian? Willa w Konstancinie. Narty w Austrii. Portugalska plaża. To do czego była przyzwyczajona, tyle że w innym wymiarze. Prawdziwym. Z rodzicami jeździła za granicę, owszem, ale jeśli był to daleki wyjazd, to maksimum oszczędności. „Last minute” – ile razy słyszała te słowa. Całe jej życie jest last minute. Każdemu się wydaje że ma pieniądze. Co z tego, jak wygląda jej samochód, skoro i tak kosztował pięć razy mniej niż wszystkim się wydaje. Większość ludzi by się z tego cieszyła, ale ona nienawidziła rzeczy niepełnowartościowych, pustych. Jeśli już szaleć to na maksa! Nie warto tracić życia na bylejakość, bo życie jest krótkie. Liczy się tylko szaleństwo. I trwanie sekundą, jak ostatnio coraz częściej nuciła...
Z rozmyślań wyrwał ją odzew w słuchawce:
- Martin Krugerer. Chyba nie muszę ci mówić kim jestem – roześmiał się, że aż słychać było echo w słuchawce. – Mam dwie wiadomości, dobrą i złą, moja ty przyjaciółko, bo chyba tak będę cię teraz musiał nazywać... W sercu blondynki zabłysła mała iskra nadziei... Malutka, ale wystarczyła, by wrzasnęła do słuchawki:
- Jezuuuu!!!!
- Jestem buddystą, więc nie wiem, czy ten okrzyk oznacza radość, czy złość – dalej się z nią droczył, pewien wielkiego efektu, jaki wywarł tym telefonem. – Nooo, czekam na odpowiedź!
Blondynka odjęła słuchawkę od ucha, klnąc we wszystkich znanych sobie językach. Czy on zawsze musi być taki niepoważny? Ona od miesięcy praktycznie żyje tylko tą sprawą i gdy wszystko ma się rozegrać, ten menager od czterech boleści, jak w chwilach złości nazywała Devilish, upss, teraz już Tokio Hotel, czerpie wyraźną przyjemność z trzymania jej w niepewności! Już ona mu pokaże!
Przyłożyła słuchawkę spowrotem do ucha i najsłodszym i najmilszym głosem, jaki mogła z siebie wydać, powiedziała:
- Oczywiście, że radości. Wiesz, że cię uwielbiam? Jesteś taki znany na całym świecie, sam David Beckham i Brad Pitt chcieli byś prowadził ich karierę. Muszą cię naprawdę podziwiać, ale właściwie im się nie dziwię, w końcu taki profesjonalista z latami praktyki jest bardzo ceniony w środowisku. – mówiła z uśmiechem, podczas gdy jej mózg gorączkowo wymyślał nowe pochlebstwa, dzięki którym mogła wyciągnąć od niego wiadomość.
- Och, bo się rozpuszczę od takiej ilości cukru, jaką we mnie sączysz... – odpowiedział, udając skromnego, ale w jego głosie słychać było, że trafiła w czuły punkt. – No, ale powiem – dziewczyna wyprostowała się na kanapie, mocno ściskając telefon – Masz tą robotę. Uff, nie męcz mnie już, muszę kończyć, wiesz ile kosztuje minuta do Polski? Chyba będę musiał sprzedać na E-Bayu skarpetki Billa, żeby zapłacić ten rachunek. – stwierdził zirytowany Krugerer i rozłączył się.
- JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEST!!!! – blondynka walnęła dość nowym telefonem o podłogę. Rozwalił się. - Czyżby jakieś deja vu? Njapierw szklanka, tera fon... Co tam, najważniejsze, że jadę do Niemiec!!! Poznam mnóstwo nowych ludzi i moich „podopiecznych” z TH. – oprócz tego rzuciła jeszcze stek przekleństw, by wyrzucić swoje emocje. Kot siedzący obok obserwował całe to zdarzenie. I swoją panią, którą często uważał za idiotkę, gdy zachowywała się tak jak w tej chwili... A tak w ogóle, jak to wszystko się zaczęło? – pomyślał, gdy blondynka z rozpędem wskoczyła na kanapę, nadal nie mogąc uwierzyć w to co się działo.

Blondynka ma 16 lat. Przynajmniej tak mówiła, gdy się przedstawiała obcym ludziom, bo szesnaście brzmi o wiele bardziej dorośle niż piętnaście. Kiedy mówiła „mam szesnaście lat” swoim mocnym głosem, nikt nie przypuszczał, że nie ma. Zresztą co to za różnica, przecież mam urodziny w styczniu, więc tak strasznie nie ściemniam – usprawiedliwiała się sama przed sobą. Dziewczyna nazywana do tej pory blondynką ma na imię Sarah. Stare, niemodne imię, do tego niezbyt częste w Polsce. Ale i tak zawsze myślała, że sto razy lepiej brzmi Sarah niż Vanessa, Roksana czy Fabienne. Tyle się teraz pojawiło w Polsce zagranicznych imion, że strach. No bo jak tu nie współczuć dziewczynie która nazywa się Roksana Kapusta? Albo Fabienne Ślimaczek...? Oprócz jasnych włosów Sara miała niebieskie oczy, była niewysoka, a na figurę nie narzekała, była taka w sam raz: nie za chuda i nie za gruba.

Sara siedziała na kanapie i myślała o nowym życiu, jak to wszystko się stało i co teraz będzie. Pewnego dnia, kilka lat temu była u swojej ciotki na wakacjach w Koln. Ale te wakacje były właściwie tylko okazją do załatwienia innej sprawy: zespołu Devilish.

- Tokio Hotel!!! Nie Devilish! Wbij to sobie do głowy! – uderzyła się leżącym w pobliżu podręcznikiem do fizyki. – Pff, i tak mi już nie będziesz potrzebny – odezwała się do książki.

Jej ciotka siedziała głęboko w przemyśle muzycznym w Niemczech, przez pewien czas była nawet managerem Patricka Nuo, tak więc Sara, mimo że mieszkała w Polsce, miała znakomitą wiedzę o niemieckiej muzyce. Miały nawet z ciotką taką zabawę: jeśli czegoś chciała, musiała odpowiedzieć na pytanie związane z muzyką. Gdy dobrze odpowiedziała, ciotka była bardzo hojna i pozwalała jej na wszystko. W tamte pamiętne wakacje do ciotki przysłano płytę z demem pewnego zespołu, Devilish. Ciotka była wykończona po wczorajszej gali, więc Sara z ciekawości otworzyła listy przeznaczone do ocenienia przez profesjonalistę. W tym ciotka była genialna – miała nie tylko słuch absolutny, ale potrafiła też przewidzieć czy dana rzecz się sprzeda, czy będzie to totalny kit, więc wielu jej znajomych podsyłało najróżniejsze nagrania, licząc na odkrycie nowej super gwiazdy. Sarah wzięła płytę do ręki. Z cichym klinkiem wetknęła słuchawki do głośników, by nie robić hałasu. Włączyła odtwarzanie i zaczęła słuchać, pierwszą piosenką było „It’s so hard to live”. Bardzo jej się spodobała. „Ciekawe ile lat ma ten wokalista, bo ma bardzo mocny i czysty głos, a zarazem barwę małego chłopca” – pomyślała. Nie miała pojęcia, jak kiedyś będzie wspominać tą piosenkę... Druga piosenka zaczęła lecieć w odtwarzaczu – sama nie wiedząc kiedy zaczęła śpiewać wraz z wokalistą, aż w pewnym momencie w drzwiach stanęła ciotka i zaczęła coś mówić. Sarah zdjęła słuchawki.
- Coś mówiłaś ciociu? Bo słuchałam muzyki...
W tym momencie zza pleców ciotki wyszedł mężczyzna w niebieskim mudurze i kamizelce z napisem „Polizei”.

Sara struchlała. Czyżby aż tak głośno śpiewała, że sąsiedzi wezwali policję?
- Proszę pana, ja naprawdę nie wiedziałam, ze tak głośno krzyczę. Ja bardzo przepraszam, już więcej nie będę, przysięgam! Ile lat jest za zakłócanie spokoju innym? Proszę, niech mnie pan nie aresztuje!!! – krzyczała w panice, nie zwracając uwagi, ze policjant zrobił oczy w spodki, nie rozumiejąc o co chodzi tej biednej dziewczynie.
„Może u niej właśnie tak objawia się dojrzewanie? Podobno dziewczyny mają straszne wahania nastrojów w tym czasie.” – pomyślał, przypominając sobie jeden z artykułów, które namiętnie czytała jego siostra, psycholog do spraw młodzieży.

Po chwili Sara się uspokoiła, widząc zdziwione miny dorosłych. „Nie powinnam pogarszać swojej sytuacji.” – pomyślała, nadal umierając ze strachu.
- Nie wiem, co ci się stało, ale może rzeczywiście twój ojciec ma rację i nie jestem najlepsza osobą do opieki nad dorastającymi ludźmi. – odrzekła rozbawiona ciotka. – Chyba już wiem o co tu chodzi. Nie martw się, nie krzyczałaś aż tak głośno. A przy okazji, to jest mój życiowy partner, Michael – odpowiedziała, wskazując na policjanta.
- Miiiło mi! – tylko tyle Sara dała radę wysapać, krztusząc się od śmiechu. – Partner?? – ocknęła się.
- Noo... Partner.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem? – zapytała śmiertelnie poważnie.
- Eee... To ja się idę napić wody... W kuchni będę jakby co... – Michael zmył się, zostawiając swoją ukochaną na pastwę siostrzenicy. Sara spojrzała wyczekująco na ciocię.
- Wszystko zaczęło się od... – ciotka jęknęła, zawiedziona, że Michael ją tak wkopał.
Następnego dnia pokazała ciotce nagranie, które tak jej się spodobało. Ciotka uznała, że Durch dem Monsum jest o wiele lepsze niż piosenki wybrane przez Sarę, ale cóż, to w końcu ona tu była profesjonalistką... Dzięki temu jednemu dniu i kilku telefonom Devilish nagrali płytę, a później drugą, z piosenkami, które przysłali ciotce. Ale była już pod inną nazwą, zespół też zmienił nazwę, chłopcy uznali, ze muszą się odciąć od przeszłości. Nazwali się Tokio Hotel, było ich czterech. Kiedyś grali w barach, teraz zna ich cały kraj a nawet w Posce byli trochę znani. Skąd Sara o tym wszystkim wiedziała? Bo z tym było związane jej przyszłe życie przez najbliższych parę lat...

Pewnego dnia listonosz przyniósł list, który zmienił całe jej życie... Był od ciotki i jej znajomego, Martina Krugerera, też managera. W liście oprócz bzdur na temat pogody w Kolonii i samopoczucia królika Zdzisławka (imię to z pełną świadomością nadała mu Sarah, wiedząc że niewielu Niemców to wymówi) napisane było o Devilish. O tym, że wydają nagrywają nową płytę, że zmieniają nazwę i o innych tego typu rzeczach. Ale głównym powodem było to, że za pół roku manager postanowił przeprowadzić casting na dziewczynę lub chłopaka, którzy towarzyszyliby zespołowi non-stop, dbając o kontakty z fanami po koncertach, sprawdzając maile i po prostu patrząc, czy chłopakom czegoś nie brakuje. Pierwszą reakcją dziewczyny było skrzywienie: „Brzmi jak osoba przynieś – wynieś – pozamiataj”. Ale ciotka zbyt dobrze ją znała: „Pewnie niezbyt ci się uśmiecha taka rola, ale gwarantuję, że nie jest to praca służącej, a raczej przyjaciółki chłopaków. Jest ich czterech, ale gdy tylko zaczną koncerty, wybuchnie szał na ich punkcie. Znasz mnie i wiesz, że tak będzie. Oni są skazani na karierę. I będą potrzebowali kogoś, kto sprawi, że sodówa nie uderzy im do głowy. Każdy z nich będzie miał swoje fanki, rozdawanie autografów, imprezy, statuetki – to może zepsuć nawet anioła. A ty ze swoim charakterkiem i stanowczością dasz radę im czterem. Wierzę w ciebie!” Sara zastanowiła się chwilę, nadal ogłuszona zawartością listu. „Cioci naprawdę musi zależeć, zwykle nie pisze listów, a e-maile, do tego często się kimś wyręcza. Ale nigdy nie sądziłam, że te cechy, które tak ją denerwowały, mogą się kiedyś przydać... Pół biedy, że znam niemiecki, ale mogę zmienić całe swoje życie. I co ze szkołą, z przyjaciółmi? Z chłopakiem? Z rodzicami?” – ciągle się zastanawiała. Ale perspektywa innego życia była silniejsza. „Dobra, the show must go on...” – odpisała smsem, że się zgadza. Wyjątkowo szybko dostała odpowiedź, ciotka była zachwycona.
- Co, teraz już ci się nie chciało listu pisać, bo dostałaś to co chciałaś i po co się wysilać? Cała ciotka! – powiedziała kąśliwie do siebie po przeczytaniu smsa.

A kot tylko siedział i się patrzył.

Od tej pory jej życie było ustawione pod pracę z Tokio. Oczywiście, nadal chodziła do szkoły, uczyła się, zmieniała przyjaciół i chłopaków, ale cel był jeden – wygrać casting. Dopiero później się dowiedziała, że będzie musiała walczyć z setkami innych pretendentów na stanowisko.
- Mam poparcie managera, ale jest jeszcze producent, choreograf i sami chłopacy. No problem, baby, jakoś będzie – powiedziała wtedy i zaczęła robić swoje pierwsze w życiu dwieście pompek. A później brzuszków. I skłonów. Codziennie, dzień w dzień. Musiała też szlifować niemiecki, bo mówiła biegle, ale brakowało jej akcentu. A do castingu zostało 3 miesiące. - Czasami wydaje mi się, że jestem taki Tokio – Robot. Podporządkowany im. – myślała.

Sarah przerwała rozmyślania, wstała z kanapy i przechodząc przez kuchnię porwała kanapkę, którą zrobiła przed telefonem od Martina.
- Nawet dobra, ale przydałoby się trochę soli. – poszła do łazienki, znając swoje zwyczaje, zapewne tam była sól. – Bingo! – wykrzyknęła, odnajdując sól w pudełku z lakierami do paznokci. – No to jaki kolor sobie pani życzy? Różowy do francuskiego manicure, czarny na czarne dni a może najnowszy hit sezonu – solny? – Sarah zręcznie pochwyciła buteleczkę z solą i zaczęła posypywać nią kanapkę. Kot tylko złożył pyszczek na łapach. „Jeśli Bóg zajmuje się też kotami, niech ta dziewczyna wygra ten casting, inaczej nawet potrójna ilość wątróbki z Whiskasa mi nie pomoże...” – pomyślał, patrząc jak Sarah żongluje buteleczką w takt melodii z Mody na Sukces (Sol J).
Rozmowa z rodzicami poszła gładko, spodziewali się wyjazdu córki. W szkole wszystko było już załatwione, Sara przerobiła dwa lata w jeden rok, więc nie robili problemu. Zresztą wiedziała, ze chłopcy mają nauczyciela, więc może znajdzie czas, żeby też skorzystać. Spakowała się i usiadła na łóżku. Siostra na nią patrzyła nawet nie mrugnąwszy powiekami.
- Wyjeżdżasz....
- Taaa, jak ty na to wpadłaś? – odpowiedziałam ironicznie. Po chwili poczułam się speszona, w końcu to ostatni dzień i powinnam cieszyć się każdą chwilą spędzoną z nią. Ośka milczała, a to nie był dobry znak. No chyba, że cisza przed burzą to dobry znak. – Będę dzwonić, zainstaluję gg, będziesz miała wreszcie cały pokój dla siebie, kompa i radio i nikt nie będzie ci wyciągał i nie chował słownika i dostaniesz moje wielkie biurko i będziesz mogła robić co chcesz – wyrzucałam z siebie słowa z prędkością odrzutowca, chcąc wypełnić tą ciszę. Bo między nami cisza była czymś nienaturalnym, zwykle gadamy jedna przez drugą.
- Ale ty wyjeżdżasz... – normalnie już bym wyszła z siebie po takiej odpowiedzi, ale Oska kontynuowała. – Myślisz, że jesteś taka wspaniała, z tymi swoimi niemieckimi słówkami, ćwiczeniami, ciągłymi telefonami od różnych osób? Każdy tylko mówi, jak ci fajnie, bo wyjeżdżasz do Niemiec do sławnego zespołu, a wiele osób by sobie dało uciąć rękę za takie coś, że będziesz nie raz w telewizji, blisko chłopaków!!!!
- Ty mi zazdrościsz – raczej oznajmiłam niż spytałam.
- Nie!
- Tak, zazdrościsz mi. I to bardzo. I gdyby nie to, ze jutro już mnie tu nie będzie, dałabym ci kopa wiesz gdzie, ale tego nie zrobię. Nie mam zamiaru wyjeżdżać skłócona z nikim, mam to w dupie, że teraz mnie nienawidzisz, przejdzie ci – powiedziałam i przytuliłam wyrywającą się Ośkę. Po kilku sekundach puściłam ją. – Ja też cię kocham. – powiedziałam i wyszłam z pokoju, by pożegnać się z rodzicami.
Panna Sarah Nisielska proszona do wyjścia numer 38. Miss Sarah Nisielska... – usłyszałam głos z głośnika. – Kur**, ile te bagaże jadą!!! – wydarłam się na Bogu ducha winnego pracownika Okęcia. – Proszę się nie denerwować, trzeba było nie pakować tyle par stringów – wyszczerzył chamsko zęby, wskazując na obraz na monitorze, gdzie widniały zdjęcia z prześwietlenia moich bagaży. – To nie moje, tylko babci. I to nie są stringi, tylko trójkątne wyszywanki kurpiowskie, palancie – brechnęłam. Po chwili coś usłyszałam. – Wie pan, ile jest za to lat?? – odezwałam się do czterdziestolatka zastanawiającego się na głos, czy bym mu się nie pokazała w tych „wyszywankach”. Po tysięcznym usłyszeniu komunikatu w końcu przeszłam przez strefę wolnocłową do ostatniej konroli, a potem do „rękawa”. Usiadłam w wyznaczonym miejscu, obok jakiejś pary zakochanych, całe szczęście od strony przejścia. Nigdy nie rozumiałam, co ludzi kręci w patrzeniu z okna samolotu: same chmury i czasami jakaś góra się pojawi. So interested – ziewnęłam, po raz kolejny wychwalając w myślach samoloty pod niebiosa. Usłyszałam znajomy komunikat „Prosimy zapiąć pasy, złożyć stoliki i zapoznać się ze znajdującą się w fotelu z przodu instrukcją. W czasie lotu można dokonać zakupów... bla bla bla... Podczas gdy stewardesa pokazywała wyjścia, ja już pogrążyłam się w myślach.
- Boże przecież tyle już o nich wiem, a jeszcze w życiu ich nie widziałam na żywo, a co jak mnie nie polubią albo sobie nie poradzę... Nawet cały ten casting był przeprowadzany na podstawie nagrania na kasecie video... I jeszcze ta głupia rola, w jakiej mam pracować... W sumie nikt mi dokładnie nie wyjaśnił co mam robić! – zaczęłam panikować. Stewardesa zauważyła, że dziwnie się zachowuję i podeszła:
- Może w czymś pomóc, albo cos poda..?
- Nie! A co wyście się nagle takie troskliwe zrobiły? Niestety z przykrością musze stwierdzić, że nie jestem zamachowcem samobójcą i nie mam na sobie 5 kilogramów materiałów wybuchowych. – zaczęłam się rozkręcać, wyżywając na biednej stewardesie. – Zawiedziona??
- Ależ sk...
- To dobrze! A teraz żegnam panią i czekam, aż jakiś fajny film puścicie. I ciasteczka. Lubię ciasteczka! – ponownie jej przerwałam. – Teletubisie mówią papa.

Kobieta odwróciła się, ale zanim odeszła, usłyszałam jak mówi: ”Jeszcze nie jest sławna, a już się tak zachowuje. Babysitter dla takich samych jak ona smarkaczy”. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, bo skąd ona mogła wiedzieć?? Postanowiłam zaryzykować:
- A skąd pani wie o Tokio Hotel?
- Spójrz tu smarkulo – podała mi świeży Super Ekspresu i niemiecki Bild. Nawet jak na tanie linie wyposażenie mieli całkiem niezłe, to musiałam im przyznać. W końcu Niemcy tez tym latają. Wyrwałam gazetę i spojrzałam na stewardesę. Czyżby oczekiwała przeprosin? A może podziękowania za gazetę? Pff, marzenie...
- Co, może autograf dać? Albo wspólną fotkę? – spytałam, szczerząc się.
- Przeczytaj te gazety, to nie będzie ci się to wydawać takie śmieszne. Bay, babysitter.
- Rzeczywiście poliglotów przyjmują na te stanowiska. Dwa słowa powiedzieć bezbłędnie po angielsku nie każdy umie...

Stewardesa odeszła, gadając coś o dodatku za ciężkie warunki pracy. Strasznie mi jej było szkoda... „Straaaaasznie”. Wróciłam do rozmyślań... Ciotka mówiła tylko tyle, że mam o nich „dbać” i opiekować się ich psychiką, a w tym jestem dobra... Ale dlaczego ja?? Tyle jest dziewczyn, chłopaków, którzy mogliby to robić lepiej ode mnie! Podobno najbardziej się wszystkim spodobałam, nie wyłączając chłopaków z Tokio. Dziwne, oni widzieli jedynie nagranie, gdzie mówię kilkanaście minut o swoich predyspozycjach. Takie przechwałki na maksa, jak ja bardzo was kocham, waszą muzykę, bla bla bla... Bo muza rzeczywiście była świetna, tylko ten ich wygląd... Jeden koleś farbowany na czarno, włosy rozwalone we wszystkie strony, jakby się uczesać nie mógł, drugi wiecznie rozwalone dredy. Nigdy bym nie pomyślała, jak bardzo się jeszcze zdziwię, gdy ich zobaczę...

Rozdział 2. „Berlin Motel”

- Bum! – obudził mnie hałas, jakby coś spadło na podłogę. Wyprostowałam się, przetarłam oczy i wtedy ukazał mi się piękny widok: to „moja” zakochana para korzystając, ze śpię zaczęła się rozkręcać... Aż książka spadła na podłogę... Starałam się stłumić śmiech, ale średnio mi to wyszło ;] Do końca podróży wszyscy mieliśmy głupie miny i z ulgą wysiadłam z samolotu. Ciekawe, kto po mnie przyjedzie, bo znając ciotkę uzna, że jak zwykle sobie jakoś poradzę i po co sie przejmować drobiazgami. No rzeczywiście, parę istnień w tą czy w tamtą nikomu różnicy nie robi – pomyślałam sarkastycznie. – Ciekawe czy oni w ogóle o mnie pamiętają? – przeszłam przez odprawę, poprosiłam o pomoc jakiegoś całkiem niezłego Niemca, bo moja walizka ważyła o wiele więcej ode mnie ("jeszcze sobie te śliczne czarne pazurki połamiesz, baby" – jak zdążył zauważyć mój Niemiec) i usiadłam na strasznie niewygodnym niebieskim krzesełku, z rodziny tych, co je kibice Legii rozwalać uwielbiają, czekając na Martina ewentualnie kogoś "ze sztabu". Po około godzinie zaczęłam się denerwować i wybrałam numer do Martina. Jeden sygnał... Nikt nie odbiera... Drugi... Tak samo Za trzecim telefon upadł mi na podłogę, a ja poczułam, jak ktoś od tyłu mocno łapie mnie za szyję, że prawie nie mogłam oddychać...

*

- Martin!!! Ty świnio! Jak mogłeś mnie tak nastraszyć?? – zaczęłam wrzeszczeć, gdy manager zwolnił uścisk. – To bolało! Ty niedoro... – urwałam, bo nadepnęłam na coś twardego. Twardego i podejrzanie znajomego – Telefon! Mój kolejny telefon! Rozwalony! No ile można...? – dostałam ataku szału.
- Spokojnie, kupimy drugi. Nie ma czym się denerwować... – ten zwykle pewny siebie i skromny inaczej mężczyzna był przerażony. Aż mi się trochę głupio zrobiło, musiałam dać niezły pokaz...
- Drugi? – odpowiedziałam już bez potężnej dawki decybeli w głosie – Drugi... Chyba piętnasty... Wiesz co jest najdziwniejsze? Że większość z nich zepsułam w czasie lub po spotkaniach z tobą – zmarszczyłam brwi, uśmiechając się półgębkiem. Nie ma to jak wzbudzać poczucie winy w człowieku. – Pewnie to przez to, że masz tak magnetyczną osobowość, że bateria nie wytrzymuje takiego bombardowania ładunkami... – powróciłam do zwykłego tonu.
- Pewnie taak... – Martin odpowiedział wcale niespeszony – Dlatego nigdy nie pojadę na żadne z biegunów, bo to mogłoby wywołać ogromne kataklizmy w przyrodzie – roześmiał się.
- Rzeczywiście nigdy nie pojedziesz, bo ty jesteś "drinni" czyli leniwiec jak cholera. Zero natury, a bez komórki nie przeżyjesz minuty... To tak jak ja – uśmiechnęłam się złośliwie.
- Ej, ej, ty uważaj, z szacunkiem proszę, w końcu mnóstwo osób dałoby sobie rękę uciąć żeby być na twoim miejscu, a tak poza tym, to ja jestem dorosły i powinnnaś się do mnie zwracać z szacunkiem – Martin parsknął śmiechem, dość intensywnie wpatrując się w moją twarz.
- Ok, przepraszam staruszku, przyjedziemy do domu i będziesz od tej pory dostawał tylko kleik i lekarstwa na reumatyzm. Masz to jak w banku. – roześmiałam się. Nadal jednak byłam ciekawa, czemu się na mnie tak dziwnie patrzy... Martin chyba jednak naprawdę umie czytać w moich myślach, bo odpowiedział:
- Tak jest, siostro Joy ("co go jakieś nostalgie o pokemonach nachodzą"), mogę się nawet położyć do łóżeczka, byle tylko z tobą. – roześmiał się. – Wiesz... wydoroślałaś... – dodał poważnie.
- Za to ty niestety nie – uśmiechnęłam się kwaśno – nadal ten sam samolubny facet, którego znałam z koszmarów , tyle że w tej chwili jeszcze zboczony.
Klepnęłam go w plecy, wskazując na moje bagaże. Martin jęknął, ale dzielnie poszedł w ich stronę, ocenił wzrokiem ich wielkość i wybrał najmniejszy. Też mi niespodzianka... Podniósł go i jęknął ponownie, tylko że o wiele dłużej. Łzy pociekły mi ze śmiechu.
- Trzy metry dalej masz wózki bagażowe, inteligencie.
Martin uśmiechnął się z wdzięcznością i raczej sięgnął, niż poszedł po wózek. Wspólnymi siłami włożyliśmy na niego bagaże ("A ten największy to co? Kamienie?" "Niee, kosmetyczka ;] Lubię mieć duże lusterko w podróży") i pojechaliśmy w kierunku opancerzonego domu z mnóstwem ochroniarzy, gdzie czekało mnie spotkanie z 4 Godzillami, z którymi będę spędzać więcej czasu niż z własną matką. Bo show musi trwać...

Opuściłam szybę i moim oczom ukazał się widok do tej pory znany tylko ze zdjęć: obrzeże Berlina, czarna wielka brama, budka strażnika i wielki żywopłot. Za to za tą więzienną scenerią krył się raj – biała kamienna droga, wypielęgnowany ogród i ogromny dom z oknami jak na Manhattanie. Ale najbardziej podobał mi się tył domu, królestwo chłopaków: basen, tor dla bmx – ów z drewnianych pni drzew i kauczuku oraz świetna scena do prób na wolnym powietrzu... Żyć nie umierać...

Powoli zasunęłam szybę. Targały mną dziwne emocje: z jednej strony bardzo chciałam poznać chłopaków, to było moje marzenie i sens życia od kilku miesięcy, miałam nabrać doświadczenia. Miałam być ich matką, przyjaciółką i każdym, kogo będą w danej chwili potrzebować. A z drugiej strony miałam ochotę uciec! Jak mam być dla nich ważna, skoro wcale mnie nie znają? Jak mogę ich zmusić, zeby mnie polubili? To oni mają głos, nie ja! Co, jeśli się okażą nieznośni? Albo ja będę nieznośna dla nich?
Gdyby nie to, że Martin ryknął mi do ucha:
- Wysiadasz w końcu czy nie? Bo ja, księżniczko, nie mam tyle czasu. A co, może tchórzysz? – wykrzywił wargi w cienki uśmieszek – Nasza Strongwomen się boi, się boi, się booooooi! – zawył.

Zdecydowałam.

- Wysiadam, niestety nie dam ci tej przyjemności. Prowadź.

*

Martin otworzył drzwi, a ja stałam jak głupia, spodziewając się jakiegoś powitania, czy choćby chwili uwagi. A tu nic, pusto, nikogo nie ma...
- Właź, nie wiem czemu tu nikogo nie ma, chłopcy mieli z utęsknieniem na ciebie wyczekiwać... – jak zwykle czytał w moich myślach.
- Jak to z "utęsknieniem"? – uniosłam brwi.
- Ja tylko cytuję jednego takiego z mopem na głowie – lekko się uśmiechnął i zniknął gdzieś w tym wielkim domu, a ja stałam jak sierotka, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jednak niedługo było mi dane tak postać. Po chwili usłyszałam hałas, jakby krzyk, a potem kilka pisków i głośny śmiech. Kierowana tymi odgłosami szłam w stronę, z której dobiegały, usilnie starając się nie myśleć, przy czym można wydawać takie odgłosy. Zatrzymałam się przed drewnianymi drzwiami obitymi bordową tkaniną, na których pisało "Jeśli masz na imię Izzy, Mikel, Chris, Jay lub co najgorzej Richie, naciśnij krzyżyk lub rozłącz się." Uśmiechnęłam się złośliwie, przynajmniej jedna rzecz nas łączy, "lekka niechęć" do Us5. Poniżej zobaczyłam kolejny napis, tylko że nabazgrany małymi literami: "I co? Nie znalazłeś krzyżyka?? Nie martw się, jutro będzie lepiej! Nie musisz już dłużej szukać, dam ci taką podpowiedź: wystarczy, że się odwrócisz i pójdziesz za strzałkami z napisem "Wyjście". Trzymamy kciuki, może się nie zgubisz "

Raz kozie śmierć, nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Po chwili mój krzyk było słychać kilkaset metrów dalej...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
night-kid
Fanka Tokio Hotel ;)



Dołączył: 25 Mar 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z łez dziewic

PostWysłany: Nie 21:22, 04 Cze 2006    Temat postu:

Dia! Czy ja mam gorączke? No kochana, to moja kariera na tym forum dobiega końca. Ale przynajmniej w końcu bede mogła przeczytać te mega opko. (Że też ci się chce tyle pisac). No nie spodziewałam się, że cię tu zobacze.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
szczuplaczek15
Na zawsze kochająca Gucia



Dołączył: 01 Lut 2006
Posty: 2225
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z WITOSZOWA DOLNEGO

PostWysłany: Nie 21:56, 04 Cze 2006    Temat postu:

W końcu moje prośby zostały spełnione. Ale się cieszę...normalnie aż po pokoju skakałam:) To opoko jest cudowne..idealne...sama poezja:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
stokroteczka
Zakopana głęboko w sercu Billa ;]
Zakopana głęboko w sercu Billa ;]



Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 2370
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:17, 05 Cze 2006    Temat postu:

Taaa ja tyeż prosiłam ale mnie sie nie posłuchało!!

No opowiadanie jest boskie i czytam od początku, znaczy zaczne od piatku...RazzP


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
siwa_bobu
Przyjaciółka Gustava



Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 504
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Uganda

PostWysłany: Wto 15:10, 06 Cze 2006    Temat postu:

hehe fajne ...no ale nie narazie nie pobije nithg-kid Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
night-kid
Fanka Tokio Hotel ;)



Dołączył: 25 Mar 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z łez dziewic

PostWysłany: Wto 16:31, 06 Cze 2006    Temat postu:

Już to zrobiła zanim wogóle na ring weszłam. Ścieram krew co mi z nosa kapie. 33 części? I to jeszcze nie koniec? Dla mnie Mission imposible. Po za tym i tak jest lepsza.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
klaudia92
Panna Desrosiers xD
Panna Desrosiers xD



Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 1265
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Płocka :)

PostWysłany: Czw 7:10, 08 Cze 2006    Temat postu:

Dia na tym forum :O daj CD proooszę Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Paula
GNAJĄCA PRZEZ MONSUN!!!



Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 1328
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pokoju

PostWysłany: Czw 18:03, 08 Cze 2006    Temat postu:

super opko pisz CD proooooooooooooooooszę

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sarcia
Narzeczona któregoś z bliźniaków



Dołączył: 19 Sty 2006
Posty: 918
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:50, 08 Cze 2006    Temat postu:

ARRGGGHH....Sarah Rolling Eyes fajne opko najprawde bardzo mi się podoba,ale night-kid mnie połamała na części swoimi opowiadaniami więc zostaję w założeniu, że jest 2:4 dla niej Very Happy musisz sie mocno postarać!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DiaBollique
Fanka Tokio Hotel ;)



Dołączył: 04 Cze 2006
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 8:58, 01 Lip 2006    Temat postu:

Kolejny rozdział, z podziękowaniami dla MartoHy, chociaż szczerze mówiąc, to wstyd mi patrzeć, na to, co kiedyś pisałam...

Rozdział 3. "Eine Rosine?"

Sięgnęłam ręką do klamki w kształcie truskawki, która zapewne miała podkreślać mroczny nastrój pomieszczenia, znajdującego się zapewne za drzwiami. Lekko pociągnęłam, myślami błądząc już wokół osób, które miałam nadzieję zobaczyć w środku, gdy nagle rozległ się przeciągły pisk i na głowę spadło mi różowe plastikowe wiaderko, pełne jakiegoś kiślu i piór...
- Aaaaaaaa!!! Wy niedorobieni mali idioci!!! Co Wam strzeliło do łba, żeby mnie tak "witać"?? - wrzasnęłam - to, że macie pełno kompleksów uwidoczniających się w noszeniu damskich spódnic w kratkę i ciuchów o dziesięć rozmiarów za dużych, żeby ukryć to, że nie macie co pokazać, nie znaczy, że możecie mi wylewać na głowę jakieś pomyje!
Stałam w progu ze wkurzoną miną, cała ociekająca kleistą mazią, która była wszędzie, czyli na mnie, a tylko nie tam, gdzie powinna być, czyli w wiaderku. Wściekle spojrzałam przed siebie i zobaczyłam połowę diabelskiej gromadki: dwóch chłopaków, jeden z długimi brązowymi włosami, a drugi w kaszkietówce; obaj turlali się po podłodze ze śmiechu.
- Cze-eeeeeeść - wysapał Georg. - Mam nadzieję, że się nie gniewasz za to małe powitanie? - spytał niewinnie, wciąż zataczając się ze śmiechu.
- Właśnie...! Bo to nie był nasz pomysł - szybko dorzucił drugi, Gustav
- Jaaa? Niee..., w życiuu... - odparłam słodko, zastanawiając się, jaka metoda zadawania bólu jest bardziej efektywna: wbijanie igieł pod paznokcie czy może stare dobre skalpowanie...? - Gdzie reszta moich podopiecznych? A właściwie to chyba wychowanków, bo wy się już jacyś starzy zrobiliście - uśmiechnęłam się.
- Fajnie, że się na nas nie gniewasz - Gustav wyszczerzył zęby - starzy? Biedactwo, ona myślała, że nadal jesteśmy tacy mali i niewinni jak na tych ostatnich fotkach, które dostałaś? To był pomysł Martina, nie nasz, żeby ci zrobić taką małą niespodziankę, bo chcieliśmy zobaczyć minę tej małej chodzącej szpileczki, gdy zamiast czterech chłopaczków grających po garażach zobaczysz prawdziwych facetów... no może to prawdziwych się wytnie, jak poznasz Billa, ale to szczegół - w tej chwili dosłownie z oczu leciały mu łzy i musiał się przytrzymać Georga, który sam też ledwo stał, by nie upaść ze śmiechu.
- Aha, to zadania na dzisiaj: kupić chleb, mleko, bułki, poznać TH i zabić Martina. Ewentualnie może jeszcze zdążę zrobić manicure - odparłam miażdżąc krówkę znajdującą się w mojej lewej kieszeni dżinsów. - Normalka. Ale nie odpowiedzieliście na moje pytanie, gdzie znajduje się ta gorsza połowa Tokio Hotel? - zapytałam ponownie, przysięgając sobie w duszy, że już nic mnie dzisiaj nie zdziwi. Otworzyłam usta, żeby zadać parę kolejnych pytań, gdy gwałtownie otworzyły się pamiętne drzwi i stanęły w nich dwie osoby, przez które moja przysięga obojętności na wszystko i wszystkich legła w gruzach po zaledwie parunastu sekundach egzystencji...

Byli to bliźniacy, ale jacy bliźniacy! Jeśli Martinowi zależało na niespodziance, to mu się udało. To nie byli ci „jungsi”, których znałam ze zdjęć i filmów video, tylko dwaj nastolatkowie wyżsi ode mnie o głowę. Tom stał z przodu, zasłaniając czapką i dredami twarz Billa. Uśmiechnął się szeroko i ruszył w moją stronę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, znaczy cieszymy, że w końcu możemy cię poznać, Martin tyle nam o tobie opowiadał, jaka jesteś pracowita, odpowiedzialna, otwarta... - Tom trajkotał jak szalony, najwyraźniej nieświadom, że nie zrozumiałam ani słowa.

Całe szczęście, że nie mieszkają w bloku, inaczej chyba moja szczęka chyba by się przebiła przez podłogę do sąsiadów, tak mi opadła. Zęby walały się gdzieś obok niej. Tom, podchodząc do przodu odsłonił brata bliźniaka i to właśnie jego widok spowodował gwałtowne zmiany temperatury mojego ciała.
- Wiesz, trochę głupio wyglądasz z taką otwartą buzią - Tom w końcu się zorientował, że go nie słucham i wyraźnie zirytowany, próbował zwrócić na siebie moja uwagę. Tymczasem ja, nadal susząc zęby, podeszłam do Billa.
- Ejjj... Jesteś piękny... - tyle zdążyłam wydusić na jego widok. Od razu przemknęło mi w myślach wściekło-seledynowe hasło „totalna idiotka”. Bill w pierwszej chwili zmarszczył charakterystycznie brwi, a potem roześmiał się pod nosem.
- Ekhm, dzięki - oczy mu zamigotały - a więc to ty jesteś tą Polką, która mam nam matkować? - skrzywił się, ale gdy zobaczył moją smutną minę, dodał: - Żartowałem, na pewno będzie świetna zabawa, ułożysz nam plan zajęć, treningi, zdrowe odżywianie, te sprawy... - urwał, widząc że duszę się ze śmiechu. - Co?
- Nic - ochłonęłam i z wysiłkiem zamknęłam usta, żeby się na niego nie rzucić tu i teraz. Cholerny Martin, gdyby wiedział, jak bardzo się wygłupię przez te jego gierki... - Śmieszy mnie to co gadasz. Plan zajęć? Przecież każdy ma coś takiego w głowie, a ja będę tylko pilnować, żebyście się ze wszystkim wyrobili... Zdrowa żywność? Tu masz całkowitą rację, dlatego jutro na śniadanie zrobię wam jajecznicę na bekonie ze wszystkimi dodatkami. Moja specjalność - dodałam. - Treningi? Zerwij mnie przed ósmą, a będziesz mistrzem świata i Grenlandii - wybuchnęłam śmiechem. Bill też się roześmiał i z mściwym uśmiechem odpowiedział:
- Żebyś wiedziała, że spróbuję.
- Powodzenia - odparłam pogardliwie wykrzywiając wargi. - Już ja to widzę, jak ci się uda...
- Założymy się? - czarnowłosy wystawił język z kolczykiem. Gdyby nie to, że za mną stała sofa, na którą padłam jak długa z wrażenia, to uderzyłabym głową o podłogę.
- Siadasz... eee, cie? - starałam się udawać śmiertelnie wykończoną podróżą, by jakoś usprawiedliwić ten upadek na sofę, która nawiasem mówiąc była soczyście czerwona z wielkim znakiem Tokio Hotel na oparciu.
- Jasne - chórem odpowiedzieli chłopacy i każdy wgramolił się na swoje ulubione miejsce, tylko Tomowi cos odbiło i wypchnął Gustava, który usiadł przy mnie, zajmując jego miejsce. Mimo, że na kanapie było dużo przestrzeni, dopilnował by usiąść ciasno przy mnie.
- Co robisz sztuczny tłok? Posuń się, masz całą kanapę do dyspozycji - odparłam, lekko pchając go za łokieć.
- Co tam kanapa, ja jestem cały do twojej dyspozycji. - przywołał na twarz uśmiech numer 5 pod tytułem „Już jesteś moja” i popatrzył się na mnie wyczekująco. Coś się kroiło... Szybki jest. Ale nie tak jak ja.
„Chcesz żebym ja zagrała z tobą jak ty ze mną? Proszę bardzo! Bo kto powiedział, że to chłopacy mają robić pierwszy krok...? Tak łatwo mnie nie dostaniesz, bejbe... Znamy się kilkadziesiąt minut, a ty już... Jeszcze czego!” - pomyślałam, a głośno powiedziałam:
- Mmmm, kusząca propozycja... - Tomowi zaświeciły się oczy i gdyby nie to, że nie byliśmy sami, już by zdejmował koszulkę.
- To na co czekamy? - wyszeptał mi do ucha, a jego ręka powędrowała dyskretnie po moim biodrze.
- Na to aż WYDOROŚLEJESZ i nauczysz się być wierny!!! Myślisz, że skoro znasz mnie aż pół godziny, to już możesz sobie pozwalać? Kotku, przyzwyczajaj się, że nie wszystkie dziewczyny są łatwe...! - powiedziałam i odeszłam zrzucając go przy okazji z kanapy. Przechodząc walnęłam jeszcze Billa w głowę. Lekko, ale wystarczyło.
- Za co to??? Przecież ja nic nie zrobiłem! - oburzył się.
- Jesteś jego bratem, to wystarczy - wytknęłam język i wyszłam z pokoju, zostawiając ich samych. Po drodze do wyjścia „zgodnie ze strzałkami” zauważyłam pokój, szklane drzwi, a za nimi wielki balkon. Przeszłam przez pomieszczenie i stnęłam na balkonie.
„Jaki piękny widok... Mogłabym tak godzinami stać” - pomyślałam. Gdybym wtedy wiedziała, ile razy jeszcze to powiem...

A myśli wszystkich osobników płci męskiej, od bagażowego ("Boże w niebiosach, kto pakuje cegły do walizek") i sprzątacza ("Rozumiem, że lubi kisiel, ale żeby go jeść z podłogi... Czy to taki polski obyczaj?") poprzez Martina ("Gdzie ta cholerna dziewczyna się podziała, przecież mówiłem, żeby się stąd nie ruszała... Mówiłem? A może nie mówiłem...?") aż do chłopaków z TH ("Ma piękny uśmiech... Może ja sobie załatwię ten aparat...?") i ("Wrr..., ja ci jeszcze pokażę, co to znaczy być ośmieszonym!") w tym domu krążyły wokół jednej takiej. Owakiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Tokio Hotel Strona Główna -> Opowiadania - wieloczęściówki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin